Poniżej fragment książki „Lech Kaczyński. Biografia polityczna”:
To była sobota 18 czerwca 1949 r. Od pięciu lat Polska znajdowała się w rękach Sowietów. Podnosząca się z wojennych gruzów stolica Rzeczypospolitej była świadkiem nieustannych represji, terroru, pokazowych procesów i politycznych mordów. Właśnie tego dnia przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Warszawie rozpoczynał się jeden z najbardziej haniebnych procesów politycznych Polski Ludowej – proces Adama Doboszyńskiego, działacza obozu narodowego oskarżonego m.in. o współpracę z wywiadem III Rzeszy i Stanów Zjednoczonych. (…)
18 czerwca 1949 r., Jadwiga z Jasiewiczów i jej mąż Rajmund Kaczyński przebywali w niewielkim spółdzielczym mieszkaniu przy ulicy Pawła Suzina 3/216 na Żoliborzu, które należało do rodziców Jadwigi. Oczekiwali potomstwa. Poród odbywał się w domu (w szpitalu panowała epidemia pęcherzycy), był ciężki i długi (trwał całą dobę). Spodziewano się raczej córki, ale na świat przyszli dwaj chłopcy, bliźniacy – Lech Aleksander i Jarosław Aleksander.
W odróżnieniu od Jadwigi Rajmund nie okazywał wielkiego zdziwienia. „Nie, jakoś tak przyjął to normalnie. Może uważał, że to podnosi jego męską dumę” – wspominała Jadwiga.
Zapytana o ten wyjątkowy dzień dodała: „Dla mnie to było wielkie zaskoczenie. Nie wiedziałam, że będzie ich dwóch, nikt mi o tym nie powiedział. Ja myślałam, że będzie córka, tak jak sądził lekarz. Miała być Magdalena. A tu niespodzianka. Ale natychmiast to przyjęłam jako rzecz normalną. Nie byłam rozczarowana, a strasznie się cieszyłam. Pierwszy urodził się Jarek, a za pół godziny, może czterdzieści minut Leszek, o czym zresztą też nie wiedziałam, nawet między jednym a drugim nie wiedziałam, że przyjdzie drugi na świat […]. Rodziłam w domu, poród odbierała mama Tadeusza Gajcego – Irena. Bardzo się ucieszyłam. Strasznie ucieszyli się dziadkowie, szaleli po prostu. Mój tatuś chciał, abym urodziła chłopców, bo miał dwie córki” (Relacja J. Kaczyńskiej, Warszawa 10 I 2012, rozmawiali S. Cenckiewicz i A.K. Piekarska).